JAROSLAW IWASZKIEWICZ

 

Nowa Milosc

 

Zanim dzwonek zadzwieczal, wszystko bylo gotowe. Na stole stal ogromny bukiet zlozony z dziesieciu rozowych róz. Bardzo rozkwitle, wygladali raczej na owoce niz na kwiaty, albo na kwiaty jadalne. Kazda róza, sfaldowana, wydawala sie mala kremowa babka, pokryta koszenilowym lukrem. Zapach z daleka rozlewal sie lek-ko i lagodnie i przenikal caly pokój. Z bliska byl dokuczliwy. Dopiero gdy sie wkladalo glowe w sam srodek snopu, odurzal. Dotykajac tych kwiatów, mial wrazenie czegos miesistego i nadto zmyslowego. Dotykal ciala. Przypatrywal sie wiazance z uwaga: byly juz bardzo dojrzale. Drobne pomarszczone szlareczki srodkowych listkow zbielaly troche i rozchylily sie ukazujac za soba pare zlotych precików. Niziutkie one byly i zawstydzone, bo sie nie zdazyly zamienic w wonne platki, a róza tymczasem rozkwitla. Na widok tych zlotych precików i bialawych plam, które je otaczaly, pomyslal z niechecia: zwyczajne centyfolie. Pomyslal to w tej chwili prawie, kiedy zabrzmialo uderzenie dzwonka. Uderzenie to bylo mocne, pewne siebie i od razu mu przypomnialo wczorajsze spojrzenie oczu. W pierwszym spojrzeniu zawiera sie najczesciej cala tresc przyszlych wrazen. Znalazl w swietle nowych oczu wszystkie dawne sily i nadzieje. Zapowiedz tak gwaltowna niespodziewanego szczescia, az sie przez chwile zlakl byl i takim samym spojrzeniem nie odpowiedzial. Widzial, ze tu wali mu sie na glowe nie inna sprawa, tylko wielka milosc. Mial uczucie chemika w chwili, gdy doswiadczenie sprawdzi poprzednie wyliczenia teoretyczne. Wiedzial, iz musi to w tych czasach znowu nastapic: dzis, jutro, za tydzien. Musial znowu napelnic sie swiezym i nowym uczuciem, upoic sie nim, innych upajac! Wieksze od tamtych. Tamtych nie bylo zbyt duzo, ale ta bedzie wieksza. Czekal na nia zbyt juz dlugo, aby nie miala byc najwieksza. Przychodzilo, zabieralo go. Wiec znowu poddac sie gwaltownej fali majacej w sobie zapach róz? Cztery lata oczekiwania na taki wlasnie dzwonek.

Przy pierwszym brzeku mloteczka zwrócil jego uwage pewien ruch, który dokonywal sie w bukiecie róz. Jeden kwiat jak gdyby sie rozepchnal pomiedzy innymi, zmienil pozycje na wygodniejsza, wyprezyl sie troche, wydobywajac spod dwóch zielonych listków, które przez pewien czas jeszcze drgaly lekko. Kwiat rozwinal sie bardziej, mocno ukazujac swój bialawy srodek. Srodek ten podobny byl do bardzo odtworzonych ust, w których blyskaja zlote zeby. Zawahal sie przez chwile, chcial poslyszec, co mu powiedza rozchylone wargi kwiatu.

Nie trzeba wielu slów, aby sie porozumiec. Od wczorajszego dnia dzielila go noc mocnej pewnosci. Nic bardziej slodkiego jak takie przespanie z mysla o cudownej rzeczy, jaka w nas rosnie, poczyna napelniac. Taka noc zapewne maja matki po dniu, w którym przekonaly sie ze sa brzemienne. Spokojny i ciezki sen przywalil go jak zloty grobowiec, ale mysl o nowym szczesciu czuwala. Siedziala przy jego lózku l skoro sie obudzil, spostrzegl ja od razu i po prostu. Ubral sie dosc szybko lubujac sie chlodem wanny, chlodem wody kolonskiej, chlodem jesiennego rana. Swiadomosc nadchodzacego szczescia, miekkiego, glebszego od innych szczesc. Liczba mnoga zastanowila go przez chwile. Szczescie - pomyslal - jest jedno, to milosc. Popiól dawnej milosci, uczucie braku kochania przesypywaly sie zbyt dlugo przez jego palce nie znajdujac w nim nic, boc przecie popiól. Robi sie tysiace rzeczy, jezdzi, chodzi, mysli i czyta, ale trzeba dopiero takiego spotkania, aby zrozumiec, ze sie dotychczas zylo wlasnie na zgorzelisku dawnych dni, ze slonce jak przez srezoge zdawalo sie martwe, ze powietrze przesycil kopec zamarcia. Mimo wszystko pragnal przeciez tylko jednej rzeczy, aby wreszcie przyszla i porwala go. Na pogorzelisku rozniecila nowy plomienny stos, powietrze napelnila latwoscia oddechu. Lata ida i zegary wszystkich miast wybijaja razem godzine za godzina, w której nie ma nikogo, az nastaje jeden taki wieczór jak wczorajszy i caly swiat odkrywa sie od nowa; wszystko, co bylo bez barwy, nabiera koloru, wszystko. co bylo nie do rozplatania, rozwiazane oto.

Spostrzegl, ze kwiat, który sie niedawno rozparl wsród zielonych listków, mieszczka w rózowej sukni, odgial, jak pod ciezarem niewidzialnego owadu, dolne swe platki ku ziemi. Chcial machinalnie przytrzymac i nadac mu naturalna pozycje. Czubkiem palców musnal od spodu dwa platki. Uczul jedwabny dotyk ale gdy opuscil dlon, platki oderwaly sie i zatoczywszy wielki krag, lekko niby dwa zagielki, ulozyly sie opodal na dywanie.

Wiedzial, co nastapi teraz. Niespodziewany wynalazek, otwarcie i oddanie sie drugiej duszy, nieznanego sezamu. Przeciez cenil w milosci nie mniej to, co zadawalania ciekawosc, ten bezmierny swiat ludzkiej duszy i ludzkiego zycia, który sie roztwiera stopniowo przed kochankiem, w miare jak zzywa sie z obecnoscia, istnieniem, pamiecia ukochanej. Naprzód bedzie ta czarujaca nieznanosc gustów, k przyzwyczajen, uchwytów. Ulubione potrawy, sposób siadania do powozu, sposób nawlekania igly. Tysieczne drobiazgi, które naprzód zewnetrznie zajmuja, potem, wprowadzone do rozmów, sam glos napelniaja innym dzwiekiem, pokrewnym róznym przedmiotom, imajacym sie tysiaca asocjacyj. Staje sie ten glos potem trescia mysli pozornie abstrakcyjnej i wewnetrznej, zrosnie sie z pewnym systemem filozoficznym i odmieni caly poglad na szerokie czy waskie horyzonty swiata.

Kompletna odmiana mysli, nowy stosunek do rzeczy, do dziel sztuki, do sposobów pracy - oto, co go czeka. Trzeba bedzie zmienic gazete, ksiegarnie, przyjaciól, restauracje, kolnierzyki, filozofie, cytaty. Na pewno pod jej wplywem pocznie wtracac cudzoziemskie slowa do rozmowy (wloskie, angielskie?), bedzie marzy o podrózach. Podziela sie wspomnieniami. Podwoi mu sie rój w przeszlosci widzianych osób. Znowu nowych wprowadzi do wyobrazni znajomych: obce dziecinstwo jak angielska powiesc przesunie mu sie przed oczyma.

Dwa platki lezaly pod jego nogami na zielonym dywanie, prawie u blyszczacego konca nie lakierowanego trzewika. Lekko przytknal stope do rózowego platka nakrywaiac czastke. Róz listka kwietnego przybladl w towarzystwie dosc pospolitego koloru kobierca. Podniósl oczy ku bukietowi. Nastepny platek równie powoli, ale i niezmiennie, odchylal sie ku dolowi, odwracajac sie ku niemu wyblaklym swym wnetrzem.

Ciekawosc! Noce spedzone juz nie na pieszczotach, ale na opowiadaniu sobie zycia. Calego zycia. Ilez juz przezyl takich opowiadan. Oczywiscie za kazdym razem nowa milosc swa istota napelniala cale ubiegle zycie, znieksztalcajac je podlug swojego widzimisie. Z reguly traktowal z lekcewazeniem wszystkie tamte kobiety. Kazde minione uczucie obdarzal mianem: „nie to". Zreszta opowiadal tylko to, co uwazal moze za material do podobania sie. Natomiast chlonal, chlonal po prostu zwierzenia kobiece (cale noce mógl sluchac). Odkrywaly mu sie do dna. z niefrasobliwoscia, ze wszystkimi swoimi wielkosciami i malosciami. Znal ich macierzynstwo, ich milosc, ich slodycz, ich biernosc. Siegal bezposrednio w jadro ich przezyc i staral sie przeniknac poza slowa, poza to nawet, co przed nim ukrywaly, - w tresc tego, o czym same nie wiedzialy, - tak jak umial znajdowac w ich ciele rozkosze, których one nie podejrzewaly. Zreszta tych kobiet bylo tylko cztery czy piec. To byly te "wielkie milosci".

Dzwonek zadzwieczal po raz drugi. Od drgniecia powietrza platek odchylony opadl. Chcial go zatrzymac bezwiednym ruchem dloni. Schwytal go w powietrzu, powazyl przez chwile na konsze reki, potem podniosl do ust.

"Milosc!" - pomyslal. Znowuz bedzie musial przynaimniej pobieznie opowiedziec swoje zycie. Oczywiscie tym razem w skrócie. Cóz po przeszlym zyciu, kiedy ich teraz czeka to, co trzeba bedzie stworzyc? Intensywna, wysilona praca. Pchanie zycia na nowe tory, w promienie nowych ochu, blyszczacych innymi promianiami niz wszystko, co dotychczas mu jak slonce polyskiwalo. Budowanie choc z ciezkich kamieni, ale nowych mostów przerzuconych pomiedzy mozliwym - a nieucielesnionym. Rzut smialych luków zdobywajacych przestwory mysli. Otrzasanie sie weszcie zmudne, z wszystkich przykrych nalecialosci, jakie przynioslo ostatnich pare lat posuchy. Wyrwal sie wiec z sieci jednakowych dni, które go omotaly, az przestal czuc mijanie czasu. Obzieral sie nagle i dziwil, ze dotad tak mógl zyc, ze sie nie zbuntowal. Trzeba sie bedzie wyniesc z tego mieszkania - obrzucil wzrokiem pokój, jak trzeba sie wyniesc w budowli gotowych dotychczas mysli. Zakochanemu nie przystoi chlodny scepcycyzm, w jakim smakowal od czterech lat. Byc moze, trzeba bedzie nawet przebudowac gmach wiary. Ona, zdaje sie, ma tyle entuzjazmu w oczach. Z pewnym przymusem pomyslal o skladaniu ksiazek i gratów do pak drewnienych i o tej slomie. Wszedzie tego bedzie pelno! Oczywiscie, milosc prawdziwa o nic nie pyta. Nie bedzie jej sie zwierzal ze swojego zycia, nie bedzie stawial zadnych pytan. A jezeli ona ma innego kochanka?

Kilka nowych platków opadlo na stól, pospiesznie, jakby sie popychaly stuk - stuk - stuk. Róza rozcapirzyla pozostale szerzej, jak gdyby chciala ukryc ten brak, tym bardziej jednak wyrazne ukazal bialawy jej srodek, podobny do nieeleganckiej bielizny.

"Przyjmujac nowa milosc - pomyslal jeszcze - przyjmuje sie bez watpienia ogromny ciezar. Caly wysilek trzeba natezyc kutemu, aby nic nie zmacilo harmonii dwóch zlewajacych sie z soba cial, dwóch laczacych sie dusz Zadnych drobiazgów, unikac bodaj najmniejszych tarc Trzeba umiec patrzec w oczy sobie i prawdzie i zrecznie tasowac zdarzenia zycia aby nie macily zwyczajnej rozmowy. Jest to dosyc trudne. Trzeba przez caly czas utrzymywac sie na pewnym poziomie, jak plywak, nie spuszczajac jednoczesnie oczu z partnerki. Trzeba umiejetnie kierowac zdarzeniami jak rozmowa, to wymaga znacznie wiekszego taktu towarzyskiego. Wlasciwie mówiac, trzeba zrecznymi chwytami wyrywac inicjatywe z rak tej pani. To jest troche meczace zwlasz-cza a la longue". Usmiechnal sie. Rzecz prosta, milosc jest jednak walka o inicjatywe.

Z usmiechem tym puknal w reszte platków; opadly gwaltownym rojem, az w przelocie wydaly sie bledsze, niby stado mew oswietlone zachodzacym sloncem. Z nimi razem rozplynal sie w powietrzu delikatny zapach. Gdy sie pochylil nad wiednacym kielichem, nie poczul juz odurzenia. Za to won w pokoju stawala sie przenikliwsza. Na zielonym badylu zostalo juz tylko pare róznych piórek zmarszczonych jak jedwab po deszczu. Zloty pytek ze srodka osypal sie na platki.

Cóz? Jest jeszcze mlody. Moze podjac te walke na nowo, smialo. Wziac ja odrazu w rece. Nie, nie mysli wyprowadzac sie stad, nie zmieni ani mieszkania ani ksiegarni. Ani nawet kolnierzyków, nie wyjedzie za granice. To snobizm. Trudno, musi go wziac takim, jakim jest. Po prostu, nie ogladajac sie na reszte Swiata. To ona musi porzucic swe zwyczaje i zastosowac sie do niego. Ma juz swoje przyzwyczajenia, z których trudno mu bedzie ncygnowac. A jednak, aby narzucic kobiecie swa wole, trzeba odbyc walke. Walka ta musi byc zreczna, podjazdami. Male stanowcze uwagi przy stole i w sypialni. Opanowanie jej checi, odmowa w kilku zwyczajnych kwestiach. Staranne ukrywanie zazdrosci.

- No, trzeba jednak tworzyc! - mówi do siebie i kieruje sie ku drzwiom, ale w pro-gu przedpokoju jednak przystaje.

Ukrywac zazdrosc. Walczyc. Jakis ciezar poczyna go tloczyc. Wielka milosc to jednak jest bardzo ciezka rzecz. Ile trzeba przezwyciezyc, jak mocno sie trzymac. Gorycz pierwszej nieponktualnosci, rozpacz pierwszej sprzeczki, blakanie sie ze straszliwym kamieniem w sercu po pierwszej klótni. Chodzenie ulicami (ciemnymi zazwyczaj) tego pierwszego wieczora, którego nie spedza razem. - O, to ponad moje sily, - powiada sobie i glowe przyslania da futryny. Zbieranie sie wzajemnych goryczy, które wybuchaja siarczanem, dymnym plomieniem z lada powodu. z powodu zgubionej wstazki, nie dopalonego papierosa. Straszliwa nienawisc w momentach najbardziej bolesnych. Jak ona moze byc taka? Ona, która kocham jak bóstwó, postepuje jak ktos zwyczajny, placze! Ach i cezar lez, z których kazda przygniata, zaciemnia jak popielaty oblok jasniejace pogoda niebo, zostaje juz na zawsze, jak niczym nie zmazany cien, jak mat umierania na perle. Ten ciezar przyszlego dogasania, po którym zostanie tylko czczy popiól.

Dzwonek po raz trzeci zadzwonil juz niesmialo i niepewnie, dzwiek jego roztopil sie w mezza voce, jakby palec przyciskajacy sprezyne drgal i powoli sie cofal. Ale on stal bez ruchu w drzwiach, nasluchiwal chciwie. Zdawalo mu sie, ze ucho zlowilo za drzwiami oddech jej ust. Po dlugiej chwili, w której juz nic nie myslal, caly obróciwszy sie w sluch poslyszal kroki niechetnie sie odwracajace i ociezale Na palcach podszedl do drzwi. Kroki oddalaly sie zrazu powoli, ale w miare jak schodzily ze schodów, przyspieszaly biegu, jak gdyby z radoscia. Westchnal z ulga, gdy drzwi na dole zatrzasnely sie ni glosno.

Wrócil do pokoju. Ostatni listek na rózy opadl przy jego zblizeniu. Zielony badylek. zakonczony odchylonymi szpicami kielicha, swiecil pustym wnetrzem, bialawym i seledynowym. Pare zlotych precików spoczywalo w brazowym srodeczku. Wlozyl maly palec do wydrazenia i podniósl pod swiatlo przyleple drobne ziarnka zloty pytek zafarbowal mu brzusiec palca. Zdmuchnal go ku swiatlu okna i preciki zlecialy. Barwa pylku zostala, starannie wiec wytarl palce w chusteczke.